Casino Royale

Moby

Panie będą wzdychać. Panowie też, choć pewnie ukradkiem i z nutką zawiści. Obraz "Casino Royale" powinien zatem zadowolić przedstawicieli obojga płci. Uwadze kobiet z pewnością nie umknie piękna, muskularna sylwetka i błękitne oczy nowego Jamesa Bonda (Daniel Craig). Mężczyźni będą mieli natomiast okazję zawiesić oko na kilku smukłych, zmysłowych ciałach, a ponadto zachwycić się intelektem, tupetem i poczuciem humoru Vesper (Eva Green). Przede wszystkim otrzymamy jednak solidną dawkę rasowej sensacji, gdzie źli są źli, a dobrzy jeszcze gorsi, acz w słusznej sprawie lub z ważnych powodów. Twórcy nowej części filmowych przygód agenta 007 zadbali o to, aby widz nie nudził się podczas seansu. Stąd obok kaskaderskich popisów (wyczynowy parkour, samochodowe pościgi) i błyskotliwych, ciętych dialogów mamy wyraziste postaci (genialny Mads Mikkelsen w roli Le Chiffre i niezrównana Judi Dench jako M) oraz niegłupi scenariusz. Są łzy, przemoc, seks i krew, czyli wszystko, czego potrzeba, aby stworzyć mocne kino. Jest tylko jeden poważny mankament. Bond, James Bond. Craig, niestety, nie dorównuje swoim najznakomitszym poprzednikom. Nie ma w nim nonszalancji i urzekającej arogancji. Brak mu chłopięcego uroku, cynizmu, zawadiackiego uśmiechu i chyba po prostu charyzmy.